Chwasty?


Str. gł. Archiwum Archiwum prasy i dokumentów Chwasty?


Iza Chruślińska,
PRZEGLĄD POLITYCZNY , 145/146 2017

Chwast to określenie rośliny, która została uznana za niepożądaną w danym środowisku. Porównanie między niepożądanymi roślinami a niepożądanymi ludźmi wydało mi się oczywiste. Ludzie ci zostali wyrwani z korzeniami ze swojej ziemi, bo uznano, że ich obecność szkodzi życiu innych ludzi. Uznano, że z ich powodu nie da się uprawiać patriotyzmu z pożytkiem. Postanowiono więc oczyścić z nich ziemię - wyplenić chwasty.

Karolina Grzywanowicz

Iza ChruślińskaIza Chruślińska - publicystka, działaczka społeczna na rzecz Ukrainy, ostatnio opublikowała: „Ukraiński palimpsest. Rozmowy z Oksaną Zabużko” (2013).

W 2015 r. w Warszawskiej Zachęcie obejrzałam wystawę zatytułowaną „Chwasty” Karoliny Grzywanowicz. Jej autorka przeniosła do sali wystawowej łąkę z Bieszczad, aby opowiedzieć historię wsi i miasteczek na środkowym i południowym wschodzie Polski, dotkniętych wysiedleniami Ukraińców, w tym przymusową akcja przesiedleńczą do ZSRR w latach 1944 - 46, jak i wysiedleniami w ramach akcji „Wisła” w 1947 r. Tytuł wystawy był dla mnie objawieniem - wcześniej sama długo szukałam określenia, które najtrafniej oddałoby to, w jaki sposób podchodzimy do historii społeczności ukraińskiej w Polsce, jak postrzegamy obywateli RP narodowości ukraińskiej i ich tragiczną historię. Tak, wiem, wiele osób zareaguje na słowa mojego komentarza stwierdzeniem - przesada! Uważam jednak stanowczo, że nie ma w tych słowach przesady. Nie próbuję narzucać nikomu mojego sposobu myślenia o Ukraińcach w Polsce, o tym, czym dla nich, a także dla nas, Polaków, była akcja „Wisła”, i czym jest do dzisiaj, gdyż jej konsekwencje trwają nadal! To moje osobiste spojrzenie, spojrzenie Polki, która od ponad 20 lat nie tylko towarzyszy społeczności ukraińskiej w Polsce, ale po prostu z nią jest przez te wszystkie lata.

Czy Ukraińcy w Polsce są, dla wielu z nas, tytułowymi „Chwastami”?

Akcja „Wisła” była akcją deportacyjną, czystką etniczną zastosowaną przez komunistyczne władze PRL-u wobec około 140 tysięcy Ukraińców, w tym Łemków - obywateli polskich, rdzennych mieszkańców pogranicza polsko-ukraińskiego z Bieszczad, Łemkowszczyzny, Chełmszczyzny, Nadsania, Roztocza, Południowego Podlasia. Władze PRL-u zastosowały wobec nich zasadę zbiorowej odpowiedzialności. Deklaratywnie - za wsparcie dla ukraińskiej partyzantki (Ukraińskiej Powstańczej Armii). Rzeczywistym celem było jednak tzw. „ostateczne rozwiązanie kwestii ukraińskiej w Polsce”, czyli całkowita polonizacja Ukraińców, zniszczenie ich więzi lokalnych i społecznych, dorobku kulturalnego, przejawów odrębności narodowej i religijnej. Wysiedleni na ziemie zachodnie i północne (tzw. Ziemie Odzyskane), często nie przeżyli deportacji, wielu z nich zmarło w drodze lub w obozie koncentracyjnym w Jaworznie (w nomenklaturze powojennych władz - Centralnym Obozie Pracy). Na rozległych obszarach polsko-ukraińskiego pogranicza przestało istnieć wiele wsi. Wiele świątyń zburzono i spalono. Pozostały dziczejące sady, ślady fundamentów, przypominające, że kiedyś w tym miejscu toczyło się życie. Niszczejące, zarastające trawą i olchą cmentarze. Wiele cerkwi rozszabrowano, niektóre wysadzono w powietrze, inne zdewastowano, a później ograbiono z cennych ikon. Jeszcze inne przejął Kościół rzymskokatolicki, tylko niektóre z nich zachowały pierwotny wygląd, jednak przez lata nie wspominano, iż pierwotnie była to cerkiew greckokatolicka bądź prawosławna.

Ukraińcy przez wiele lat nie mogli powrócić w rodzinne strony. Aby zatrzymać falę powrotów na ziemie przodków, władze stosowały zasadę „kija i marchewki” - w nowym miejscu zamieszkania kuszono kredytami na zagospodarowanie, zainteresowanym powrotem utrudniano na wszelkie sposoby życie. W latach siedemdziesiątych usiłowano nawet zmieniać historyczne nazwy własne wsi, żeby nie przypominały brzmieniem swego rodowodu. Nawet dziś w wielu miejscowościach pomija się milczeniem kilkusetletnie wspólne, polsko-ukraińskie dziedzictwo kulturowe. W jednej ze wsi w Beskidzie, powstałej ok. XVI wieku, świętowano w tym roku siedemdziesiątą rocznicę „zasiedlenia”. Obecni mieszkańcy i lokalne władze często nie chcą pamiętać o tym wspólnym dziedzictwie, tak jakby ono nie istniało.

Siedemdziesiątej rocznicy akcji „Wisła” towarzyszyła na poziomie rządowym odmowa: po raz pierwszy po 1989 r. nie przyznano organizacjom społeczności ukraińskiej w Polsce dotacji na zorganizowanie obchodów. Również po raz pierwszy rocznica deportacji obywateli RP została zlekceważona przez polskie władze. Zabrakło przedstawicieli rządu zarówno podczas obchodów rocznicowych w kwietniu w Przemyślu, jak i w trakcie uroczystości we wrześniu na terenie Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie, w którym osadzono (bez wyroków sądowych) ponad 4000 obywateli polskich narodowości ukraińskiej. Nieco wcześniej minister Mariusz Błaszczak, odpowiadając w Sejmie na zapytanie poselskie opozycji, dlaczego rząd odmówił dofinansowania obchodów tej rocznicy, oznajmił, że: Rząd polski nie akceptuje metod właściwych dla systemów totalitarnych, w tym wysiedleń. Nie czujemy się także spadkobiercami totalitarnej władzy. Chciałbym też podkreślić, że omawiając sprawę, trzeba uwzględnić jej aktualny kontekst, a więc porównywanie wydarzeń w istocie nieporównywalnych, tzn. wysiedleń z 1947 r. i rzezi wołyńskiej. Takie porównania niestety pojawiają się, szczególnie za naszą wschodnią granicą.

A więc rząd pieniędzy nie przyznał, gdyż przed akcją „Wisła” była antypolska czystka i zbrodnia na Wołyniu, czego - w jego przekonaniu - nie do końca rozumie rząd w Kijowie. Co ma jednak rząd ukraiński w Kijowie do rocznicy deportacji obywateli polskich narodowości ukraińskiej w ramach akcji „Wisła” - nie wyjaśnił. Słowem: polscy obywatele narodowości ukraińskiej zostali potraktowani przez rząd jako zakładnicy historii, nie otrzymali dofinansowania na obchody rocznicy akcji deportacyjnej - za którą stało państwo polskie, wprawdzie komunistyczne, ale ofiarami byli obywatele Polski.

Jednocześnie pojawiły się głosy środowisk prawicowo-nacjonalistycznych, mówiące o tym, że akcja „Wisła” była aktem sprawiedliwości dziejowej, że należy anulować uchwałę Senatu RP z 1990 r. potępiającą deportacje. Jednym słowem - zaznaczył się w przestrzeni publicznej silny powrót do argumentacji, jaką znamy z okresu PRL-u.

Dobrze się stało, że przeciwko tej zmasowanej akcji, którą nazwałabym an- tyukraińską, wystąpiły solidarnie różne środowiska. Potępiły działania rządu oraz wsparły aktywnie w różny sposób obchody rocznicowe. Utworzono Komitet Honorowy, w skład którego weszli: Danuta Kuroń, Krystyna Zachwatowicz-Wajda, Adam Bodnar, ojciec Tomasz Dostatni OP, prof. Włodzimierz Mokry, Andrzej Seweryn i Andrzej Stasiuk. Przy wsparciu Komitetu Honorowego została ogłoszona zbiórka publiczna na rzecz upamiętnienia tej tragicznej rocznicy. Dziesiątki osób i instytucji, w tym niektóre media (zwłaszcza Gazeta Wyborcza), odpowiedziały pozytywnie na apel o wparcie.

Jednak w rocznicowym dyskursie skupiono się głównie na jałowych rozważaniach wokół przyczyn deportacji, czasami na uzasadnianiu jej konieczności, mimo że polscy historycy zajmujący się tą kwestią ustalili, że wobec cywilnej ludności narodowości ukraińskiej zastosowano zasadę odpowiedzialności zbiorowej, a do unieszkodliwienia oddziałów UPA, walczących jeszcze w 1947 roku na terenach południowo-wschodniej Polski, nie trzeba było podejmować totalnej akcji skierowanej przeciw całej ludności cywilnej. W niewielkim więc stopniu towarzyszyła rocznicowym obchodom refleksja i zaduma nad tym, czym w istocie była akcja „Wisła” dla społeczności ukraińskiej, jak wyglądało życie Ukraińców w PRL-u z piętnem wrogów. A szczególnie, zabrakło mi refleksji nad tym, jakie konsekwencje, trwające do dzisiaj, spowodowała, przede wszystkim dla społeczności ukraińskiej w Polsce, ale również, jakie szkody przyniosła nam, Polakom i jaką rolę odegrała w kształtowaniu naszej mentalności. Nadal niewielu z nas rozumie tragedię Ukraińców i odczuwa empatię wobec nich. Ale jeszcze mniej rozumie, że jest to nasza wspólna tragiczna rocznica, że w jej obliczu powinniśmy być razem, gdyż jest ona częścią - bolesną - polskiej historii.

Czym była akcja „Wisła” dla społeczności ukraińskiej?

Nie pamiętamy o tym, że akcja Wisła” przyszła po okresie terroru i represji II wojny światowej, które przecież dotknęły silnie również społeczność ukraińską. Podobnie jak akty terroru i represji, którym została poddana ze strony Wojska Polskiego, milicji, oddziałów KBW i podziemia narodowego NSZ, NOW po 1944 r. A jeszcze mniej chcemy pamiętać o tym, że przyszła po pacyfikacjach ukraińskich wsi i niszczeniu cerkwi w latach trzydziestych w II RP. Nadal więc wielu z nas nie przyjmuje do wiadomości, że społeczność ukraińska poddana w 1947 r. akcji deportacyjnej nie stanowiła ukraińskiej diaspory, lecz była społecznością żyjącą na tych ziemiach od zawsze, niezależnie od tego, jak zmieniały się granice państwowe. Od 1918-20 r. byli obywatelami polskimi narodowości ukraińskiej, najpierw II RP, potem PRL-u. Oznacza to, że akcja „Wisła” była skierowana przeciw obywatelom Polski.

Co my wiemy dziś o tamtej społeczności, żyjącej przecież w naszym kraju? Bardzo niewiele! A przecież bez tej wiedzy nie można zrozumieć wszystkich konsekwencji deportacji. Społeczność ukraińska na tych terenach, w przeważającej większości, była społecznością wiejską, z silnym poczuciem odrębności narodowej. To poczucie odrębności wzmocniła polityka władz II RP którą można by zdefiniować jako politykę dobrowolnej, a niekiedy przymusowej asymilacji za pomocą czynników ekonomicznych, presji administracji oraz represji. Władze II RP traktowały Ukraińców jako obywateli gorszej kategorii. Życie kulturalne, naukowe, religijne mogło się rozwijać nie dzięki wsparciu państwa, lecz tylko dzięki ukraińskiej samoorganizacji.

Do 1947 r., była to społeczność zintegrowana przede wszystkim wokół życia religijnego, a więc cerkwi, prawosławnej lub greckokatolickiej, oraz instytucji społecznych: spółdzielni, czytelni, instytucji oświatowych, amatorskich kół teatralnych, czy chórów. Akcja „Wisła” zniweczyła cały ten świat, dokonując bezpowrotnego zniszczenia tamtejszego dziedzictwa ukraińskiego.

Ukraińcy zostali rozproszeni na obszarze Warmii i Mazur, Pomorza, Dolnego Śląska, Ziemi Lubuskiej. Często specjalnie rozdzielano rodziny, deportowani nie byli informowani, gdzie zostali przesiedleni bliżsi i dalsi krewni. Każda próba zmiany miejsca zamieszkania, odnalezienia sąsiadów czy bliskich kończyła się aresztem, często długoletnim więzieniem. Jedną z zasad deportacji było nie lokowanie Ukraińców w większych skupiskach i choć nie zawsze ten zakaz realizowano, jednak zdecydowana większość osób została wprost „wyrwana” z dotychczasowych wspólnot. Bardzo liczna grupę wśród deportowanych stanowiły osoby, które nigdy wcześniej nie opuszczały swoich „małych ojczyzn”, nie wyjeżdżały nawet do większych okolicznych miast. Przeniesienie tych ludzi, raptownie, w całkiem obce im i nieznane otoczenie, w większości z terenów górskich nad morze, czy nad jeziora, zwiększało jeszcze silniej ich poczucie dezintegracji. U wielu z nich, szczególnie u osób starszych i dzieci, budziło lęk (opowiadał o tym, m.in. poruszający film Bieszczadzkie ikony Andrzeja Czarneckiego).

Problem ten można zresztą ująć w inny sposób. Otóż społeczność ukraińska na ziemiach polskich do 1947 r. nie stanowiła monolitu, tworzyli ją Bojkowie, Łemkowie, Pogórzanie, ludność terenów Lubelszczyzny, mieszane rodziny. Deportowani pochodzili z różniących się od siebie regionów, operowali lokalnymi dialektami, obyczajami, kulturą. Rozproszenie wyrwało tych ludzi z ich lokalnego kontekstu, pozbawiło możności kultywowania tego, co stanowiło o ich tożsamości jako narodu i jako jednostki. Tym bardziej, że większość z Ukraińców, często celowo, umieszczano w miejscowościach, gdzie musieli sąsiadować z polską ludnością przesiedloną ze wschodnich terenów byłej II RP. Więc wrogo nastawioną do wszystkiego, co ukraińskie.

Podobnie jak w II RR tak i w PRL-u, Ukraińcy byli uznawani za obywateli drugiej kategorii. Przyczyniły się do tego liczne publikacje i filmy, jak Łuny w Bieszczadach, Ślady rysich pazurów, Ogniomistrz Kaleń czy Wilcze echa, które wręcz spotęgowały społeczne przyzwolenie na działania depczące prawa i godność społeczności ukraińskiej w tamtych latach. Nic nie przesadzam! Posłuchajmy głosu - nie Ukraińca, a Polaka, Tadeusza Sucharskiego, profesora Akademii Pomorskiej w Słupsku: w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy mieszkałem w niewielkiej miejscowości w województwie olsztyńskim [gdzie znalazły się także rodziny przesiedlonych Ukraińców - przyp. I.Ch.], słowo „Ukrainiec” to była obelga, której używano w chwilach, gdy brakowało już wyrażeń bardziej obraźliwych. [...] Od najwcześniejszego więc dzieciństwa byłem włączany w konflikt polsko-ukraiński, choć nikt o nim nie potrafiłby powiedzieć nic więcej poza powtórzeniem jakiegoś komunału o „ubowcach”. Od najwcześniejszych lat szkolnych byłem uczony pogardy i niechęci wobec Ukraińców. Wszędzie. Na podwórku, na drodze, przed sklepem, w bufecie dworcowym. [...] Ale także w domu rodzinnym. Przy każdym bowiem nazwisku kolegi z klasy „podejrzanego" pochodzenia pojawiało się określenie „Ukrainiec ”[...] W ukraińskie „zło” byłem wtajemniczany nawet na lekcjach religii [...]. Bo „złem” była „inność” i kto nie chodził z nami na religię, był „zły” ex definitione (Bliza. Kwartalnik Artystyczny, 2 (15), 2013).

Pora poruszyć jeszcze jeden szczególnie gorzki temat. Myślę tu o losach ponad 4000 Ukraińców osadzonych w czasie akcji „Wisła” w polskim obozie koncentracyjnym w Jaworznie i więzionych tam (bez wyroków sądowych) w latach 1947-49. Obozu nie przeżyło 161 osób. Nie wiemy, ilu więźniów wycieńczonych, okaleczonych fizycznie i psychicznie, zmarło po jego opuszczeniu, albo - nie było zdolnych do prowadzenia normalnego życia. Tego pewno nie dowiemy się nigdy. Los kobiet, w tym ciężarnych i nieletnich, osadzonych w Jaworznie, był szczególnie dotkliwy. Co wiemy o tym? Po 1989 roku zrealizowano chyba tylko jeden, bardzo rzadko pokazywany, reportaż-zapis telewizyjny (Obóz „Jaworzno”, Andrzej Warchił, TVP Kraków), przybliżający wspomnienia tych z byłych więźniów Jaworzna, którzy w latach dziewięćdziesiątych XX w. jeszcze żyli. W całości jednak ten reportaż nigdy dotąd nie był emitowany w TVP, a jedynie w skróconej 20 minutowej wersji.

Jacek Kuroń przez ponad 10 lat walczył razem z garstką, jak mówił, Polaków dobrej woli i Związkiem Ukraińców w Polsce, o przyznanie odszkodowań, dla byłych więźniów obozu w Jaworznie. Nie mógł przeboleć, że po prawie 60 latach od tamtych wydarzeń Sejm w wolnej Polsce nie może przyjąć takiej ustawy. Bo jak pisał przed śmiercią, słyszymy oficjalnie lub nieoficjalnie, że być może byli to jednak UP-owcy, że nie należy się im [decyzja o przyznaniu rent specjalnych została przyjęta przez rząd RP dopiero w 2004 r.].

Do opuszczonych w wyniku akcji „Wisła” gospodarstw - tych, które nie zostały zniszczone - weszli Polacy, zapewne z poczuciem, bo nie wiem tego na pewno, domyślam się jedynie, że wchodzą na cudzą własność, być może nawet dawnych sąsiadów. Ukraińskie cerkwie, cmentarze, przydrożne kapliczki były niszczone i dewastowane (w niektórych miejscach są nadal). Bywało, że Kościół katolicki, przejmując opuszczone cerkwie, niszczył pozostawione w nich ikonostasy. A kiedy po 1956 r. grekokatolikom pozwolono (po ponad dekadzie ścisłego zakazu) odprawiać nabożeństwa, polscy współobywatele nie dopuszczali do nich lub je utrudniali, posuwając się nawet do donosów. Krystyna Czerni w Nietoperzu w świątyni, biografii Jerzego Nowosielskiego, malarza o ukraińskich korzeniach, opisuje w poruszający sposób tego typu przypadki. Czy pamiętamy o tym, że kopuła katedry greckokatolickiej w Przemyślu, o unikalnej wartości zabytkowej, została zniszczona niemal na naszych oczach w połowie lat dziewięćdziesiątych XX w. (a w tych samych latach polscy mieszkańcy Przemyśla odmówili, mimo decyzji Jana Pawła II, oddania tej katedry Ukraińcom)!

Oto główne elementy obrazu składającego się na „krajobraz po akcji «Wisła»”. Pozostaje jeszcze jeden, najpewniej najważniejszy, bo dotyczący pamięci.

„Przepracowanie” traumy

W moich rozmowach z Oksaną Zabużko w Ukraińskim palimpseście mówiłyśmy o traumie, jaką dla Ukraińców w Ukrainie był przez wiele dekad Wielki Głód. Sądzę, że tę samą analizę Oksany Zabużko, można - w dużym stopniu - przenieść na Ukraińców w kontekście traumy akcji „Wisła”. Oksana Zabużko mówiła tak: Leonid Pluszcz napisał, że dla zachowania Kantowskiego systemu wartości dla tragedii tej miary potrzebne było nie tylko natychmiastowe odreagowanie w społeczeństwie, lecz także odnalezienie dla tej traumy symbolicznego sensu. [...]. Na Ukrainie proces odreagowania nie tylko nie miał miejsca, ale zakazano nawet szukania takiego sensu, i to aż trzem pokoleniom. Bez niego nie można mówić o dokonaniu rozrachunku na Ukrainie...

Zabużko ma na myśli dwie formy odreagowania czy „przepracowania”. Jedna z nich dotyczy tych, którzy zostali dotknięci traumą, a więc w przypadku akcji „Wisła” - Ukraińców zamieszkałych w naszym kraju. Druga, do której lepiej pasuje określenie „przepracowanie”, dotyczy przede wszystkim Polaków. Ani w okresie PRL-u, ani - niestety - w wolnej Polsce nie stworzyliśmy społeczności ukraińskiej prawdziwych warunków do publicznej dyskusji, wspólnie z nami, umożliwiającej „przepracowanie” traumy, jaką była i jest dla członków tej społeczności akcja „Wisła”. A przecież to był i jest warunek sine qua non normalnej zdrowej egzystencji tej społeczności! Nie włożyliśmy wysiłku w to, abyśmy my, Polacy, „odnaleźli, wspólnie z Ukraińcami, symboliczny sens dla tej traumy”. Patrząc na to, co działo się w minionych dwóch latach, nie wierzę, abyśmy byli w stanie dokonać tego w nadchodzących latach.

Najbardziej pokrzywdzeni są oczywiście ci, którzy przeżyli osobiście deportacje. Byli piętnowani i poddani różnym formom opresji, także ze strony współobywateli narodowości polskiej. Mam świadomość, że w tym okresie również Polacy doświadczyli różnych form przemocy i opresji ze strony totalitarnej machiny państwa komunistycznego. Jednak Polacy mieli poczucie, że to ich kraj, że są u siebie, odczuwali narodową solidarność, nawet jeśli nie zawsze werbalizowaną. Ale nie Ukraińcy mieszkający w Polsce! Im nie dano odczuć, że są u siebie, że są integralną częścią społeczeństwa w PRL-u, odmawiano im prawa bycia sobą, jak i tego, że mogą być dumni ze swojej narodowości oraz że mają prawo odczuwać cierpienie i traumę! Dla nich ten okres nie zakończył się wraz ze zmianami 1956 r., choć w sytuacji bytowej przyniósł zmiany na lepsze. Istnieje sporo publikacji na ten temat, zainteresowanych odsyłam do nich.

Mówiąc krótko, napiętnowanie Ukraińców trwało przez cały okres PRL-u! I niestety, w różnych formach, przetrwało po dziś dzień.

Tak, rok 1989, pod wieloma względami, okazał się przełomowy również dla społeczności Ukraińców w Polsce. Przestały obowiązywać zakazy i bariery ograniczające rozwój życia społecznego, kulturalnego i religijnego tej społeczności. W części społeczności lokalnych przedstawiciele mniejszości ukraińskiej stali się współgospodarzami. Słowem, aktywnie uczestniczą w procesie budowy społeczeństwa obywatelskiego w Polsce, jak i dialogu polsko-ukraińskiego.

Senat RP w 1990 r. przyjął uchwałę potępiającą akcję „Wisła” i zapowiedź naprawienia krzywd powstałych w jej wyniku. Jednak wielokrotne próby podjęcia podobnej uchwały przez Sejm RP - w ciągu prawie 30 lat niepodległej Polski - nie udały się. Było również wiele symbolicznych gestów ze strony prezydentów RP: Aleksandra Kwaśniewskiego, Lecha Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego. Jednak, w niewielkim zakresie zmieniły one spojrzenie większości polskiego społeczeństwa.

Nadal aktualna wydaje mi się opinia Aldony Chojnowskiej sprzed blisko 30 lat. Kończąc swój tekst poświęcony akcji „Wisła” opublikowany w Zeszytach Historycznych napisała: Musimy jednak pamiętać - nie odmawiając symbolicznej wagi powyższemu aktowi „uchwala Senatu RP z 1990 r." - że uchwala nie zmieniła i zmienić nie mogła stosunków między społecznością polską i ukraińską. Na pewno stanowiła ważny krok na drodze ku wzajemnemu zrozumieniu, bliższemu poznaniu, ale późniejsze wydarzenia - choćby spór o kościół w Przemyślu w 1991 roku - usprawiedliwiają obawy, iż droga ta jest jeszcze daleka. W praktyce droga ta okazała się jeszcze bardziej wyboista i daleka niż wtedy można było sądzić.

Dzisiaj dyktat historii czyni ze społeczności ukraińskiej zakładnika tragicznych relacji polsko-ukraińskich. Stereotypy i uprzedzenia antyukraińskie przybierają różne formy - od napisów na murach, po niszczenie zabytków kultury materialnej (symbolicznym tego przykładem pozostaje zniszczenie wspomnianej kopuły na dawnej katedrze greckokatolickiej w Przemyślu).

Coraz silniej dają się też zauważyć odmienne interpretacje historii. Przywoływane są one instrumentalnie przez część środowisk radykalnie prawicowych wprost, przez inne - w zawoalowany sposób. Dominują oskarżenia wobec Ukraińców o „ukraiński nacjonalizm” bądź o „działania antypolskie”.

W czerwcu 2016 roku w Przemyślu procesja o charakterze religijnym, organizowana tradycyjnie przez Związek Ukraińców w Polsce, w której uczestniczyli duchowni cerkwi greckokatolickiej i prawosławnej, metropolita biskup Eugeniusz Popowicz, dzieci, młodzież, kobiety, ludzie w starszym wieku, spotkała się z atakiem nacjonalistycznych bojówek, przyznających sobie prawo do nazywania siebie „prawdziwymi Polakami”. Ci „prawdziwi Polacy” obrzucili uczestników procesji pełnymi nienawiści obraźliwymi inwektywami, grożąc im śmiercią, pobiciem i wyrzuceniem z Polski!!! Dodajmy, procesja kierowała się na Ukraiński Cmentarz Wojenny w Pikulicach, aby wspólnie z obywatelami narodowości polskiej pochylić się nad grobem pochowanych w Pikulicach ponad 2000 tys. żołnierzy i oficerów Armii Ukraińskiej Republiki Ludowej, którzy byli sojusznikami Polski i Józefa Piłsudskiego.

Kim więc dla nas, Polaków, są ci wszyscy, którzy tworzą społeczność ukraińską w Polsce? „Chwastami”, z powodu których „nie da się uprawiać polskiego patriotyzmu z pożytkiem”? Czy naszymi współobywatelami?

Iza Chruślińska